Przejdź do głównej zawartości
Ciężkie czasy dziennikarstwa.


Polscy dziennikarze osiągnęli wielki sukces: przestałam oglądać stacje informacyjne, a serwisy omijam szerokim łukiem. Nie, nie przestałam się interesować tym, co dzieje się w kraju. Przestałam narażać się na traumę oglądania żenujących spektakli. 

Od dziennikarzy oczekuję profesjonalizmu. Taka fanaberia. Każdy z nas ma jakieś swoje dziwactwa. Włączałam TV, audycja, której gospodarzem jest uznana gwiazda dziennikarstwa, prawdziwa Żyleta. Nie wiem, kiedy i dlaczego za Żyletę została uznana, bo nawet jeśli i ja tak uważałam, to musiało być dawno. Teraz Żyleta stępiona mocno. Zdarza się każdemu. Z wiekiem człowiek łagodnieje. Ale dlaczego Żyleta owa nie nadrabia utraconej błyskotliwości przygotowaniem? Na przykład warto byłoby, żeby zapraszając gościa do rozmowy na temat "jak można niepełnosprawnym tak mało dawać", wiedziała dokładnie, ile niepełnosprawni dostają i z jakiego tytułu. Żyleta nie wie, pływa w rozmowie, myli świadczenia. Zaproszony pisdzielec natomiast przygotowany jest świetnie i zapędza Żyletę w kozi róg. Ale Żyleta się nie poddaje. Zahacza drugi temat. Wrażenie klęski Żylety się nasila.
Żyleta ma jednak jeszcze inne zalety. Ostatnio, mam wrażenie, największe emocje Żyleta wzbudza coraz bardziej wyszukanymi kreacjami. Zdarzają się też prawdziwie wieczorowe. I biżuteria do tego ciężka, błyszcząca, niczym z balu jablonexu (ktoś pamięta tę markę?). Audycja się kończy, a ja pamiętam z niej triumfalną minę pisdzielca i popłoch w oczach prowadzącej. 

Porzucam więc telewizję i udaję się do internetu. Otwieram link z felietonem innego uznanego dziennikarza. Słynie z obiektywizmu, rzetelności i przygotowania do rozmów. To potwierdzam. Ale cóż czytam w tekście wypłyniętym spod jego klawiatury? Że oto pisdzielstwo to wprawdzie łamacze Konstytucji, dewastatorzy państwa, ale przecież nie wszystko, co robią, jest złe, trzeba docenić, jeśli coś im się udało.
Niestety, nie precyzuje, co ma na myśli, a ja mimo wielkiego wysiłku pamięciowego, nie jestem w stanie przypomnieć sobie nic, co pisdzielstwo zrobiło dobrze. Ale zostawmy. Niewykluczone, że Pan Felietonista też nie potrafi sobie przypomnieć. To faktycznie mądry człowiek. Problem w tym, że mądrość też może wyprowadzić na manowce. Tego Felietonistę zwiodła przekonaniem, że trzeba Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek. 

Ale jest też inny Pan Dziennikarz. Wyróżniał się rzeczowością, dobrym przygotowaniem. Od trzech lat jego największa zaleta to nienaganny ubiór zwieńczony muchą. Aż miło popatrzeć. Gorzej z czytaniem i słuchaniem (bo czasem jest zapraszany do audycji telewizyjnych). Pana Dziennikarza należy jednak docenić, bo pozytywy umie odnaleźć nawet w wydarzeniach, których inni - ze względu na jednoznaczny wydźwięk - nawet nie próbują komentować. Prawdziwy intelektualista z optymistycznym zacięciem.

I tak sobie można szydzić jeszcze długo i namiętnie. Nie zmieni to jednak faktu, że my, pozostający po dobrej stronie mocy, jesteśmy w czarnej dupie informacyjnej. Chciałoby się albowiem, aby ludzie pióra, których uznajemy za rzetelnych i myślących, jednoznacznie, bez asekuracji (a może oportunizmu) stanęli po właściwej stronie. Że dziennikarz ma być bezstronny? Oczywiście. Ma wytykać, kpić, analizować. Ale niech pamięta, że prawo prawo, a sprawiedliwość sprawiedliwość ma znaczyć. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kler - byłam i ja

Po miesiącu od premiery, ale w końcu poszłam wczoraj do kina. I powiem jedno: jak na ekrany wchodzi głośny, a tym bardziej kontrowersyjny film, najlepiej iść do kina zaraz po premierze, zanim rozleją się po internecie opinie, recenzje, zachwyty albo krytyka. Żeby nie obciążać się oczekiwaniami. Ale już, stało się. Zacznę od tego, co jest najważniejsze: ja naprawdę bardzo lubię filmy Smarzowskiego. Bo nie dodałam na początku, że "Kler" właśnie on wyreżyserował. :) Warstwa treściowa. Nie dowiedziałam się z filmu nic, czego bym nie wiedziała. Jasne, że to nie był dokument, ale jednak dotykał zagadnień do niedawna pozostających w sferze tabu. I chociaż miałam świadomość, jak bardzo daleko od duchowości pozostaje stan zwanych duchownym, to jednak mimo wszystko oglądanie gościa w sutannie robiącego twarde, niemal mafijne interesy, chlającego wódę czy bluźniącego, to jednak robi wrażenie. Nie wspominając o uprawianiu seksu z kobietą. Bo ten perwersyjny, zwyrodniały, z chłopcam

Jakub Żulczyk, Informacja zwrotna.

Powieść z trójką bohaterów, z których żaden nie jest głównym, ale wszyscy troje to mordercy: depresja, choroba alkoholowa, mafia reprywatyzacyjna w Warszawie. Czyta się jak zwykle Żulczyka: szybko, z zainteresowaniem i z żalem, że to już koniec. Tym razem jest wyjątkowo o tyle, że autor zostawia trwały zapis o tym, że popełniano przestępstwa, że niszczono ludzi i że ten proceder ciągle jest bezkarny, bo wszyscy, którzy mogliby go rozliczyć, czerpią z niego korzyści, ergo siedzą w nim po uszy. Zapisane=zapamiętane. Jest szansa, że kiedyś ktoś sobie przypomni, ktoś inny zbada, a ktoś inny osądzi. Wygląda, jakby wątek o leczeniu choroby alkoholowej miał charakter autobiograficzny. Jeśli tak, szacunek dla Żulczyka, że dał radę i że o tym napisał.
Zimna Wojna, Paweł Pawlikowski Właśnie wróciłam z kina. Właściwie trudno powiedzieć, o czym był ten film. Wątków było kilka, wszystkie tak samo ważne. I tak samo stanowiące tło. To bardzo dziwny firm, bo miałam wrażenie, że nie ma w nim w ogóle pierwszego planu. Jest za to kilka ważnych drugich.  Miłość. Pozornie dominuje. Dwoje ludzi spotkało się w złych czasach, w złych okolicznościach i podjęli kilka niepotrzebnych decyzji. W efekcie całe życie spędzili na szukaniu się, czekaniu na siebie, odchodzeniu od siebie.  Komunizm. Mroczne czasy, więzienie, przesłuchania, łamanie człowieka, donosy. Komunizm w filmie miał jeszcze jeden wymiar. Dwukrotnie pokazana widownia, a na niej bolszewickie mordy aparatczyków, nerwowe brawa, gdy wybrzmiała piosenka o Stalinie. To mnie chyba wyprowadziło z równowagi. Nie mogłam przestać myśleć, że te czarno-białe zdjęcia to nasza prawie-rzeczywistość, trochę pokolorowana, jeszcze nie do końca nazwana, a