Zimna Wojna, Paweł Pawlikowski Właśnie wróciłam z kina. Właściwie trudno powiedzieć, o czym był ten film. Wątków było kilka, wszystkie tak samo ważne. I tak samo stanowiące tło. To bardzo dziwny firm, bo miałam wrażenie, że nie ma w nim w ogóle pierwszego planu. Jest za to kilka ważnych drugich. Miłość. Pozornie dominuje. Dwoje ludzi spotkało się w złych czasach, w złych okolicznościach i podjęli kilka niepotrzebnych decyzji. W efekcie całe życie spędzili na szukaniu się, czekaniu na siebie, odchodzeniu od siebie. Komunizm. Mroczne czasy, więzienie, przesłuchania, łamanie człowieka, donosy. Komunizm w filmie miał jeszcze jeden wymiar. Dwukrotnie pokazana widownia, a na niej bolszewickie mordy aparatczyków, nerwowe brawa, gdy wybrzmiała piosenka o Stalinie. To mnie chyba wyprowadziło z równowagi. Nie mogłam przestać myśleć, że te czarno-białe zdjęcia to nasza prawie-rzeczywistość, trochę pokolorowana, jeszcze nie do końca nazwana, a
Takie sobie rozważania, filozofowanie na własny użytek, fabrykowanie myśli.