Przejdź do głównej zawartości
Ksiądz się masturbuje...

Zdjęcie z księdzem masturbującym się w środkach komunikacji masowej (pociąg to był, zdaje się) wywołało wprawdzie żywą reakcję wśród internautów, nie na tyle jednak, żeby można było wyraźnie określić, czy emocje poruszył fakt masturbacji, osoba księdza, czy że w miejscu publicznym. 

Masturbacja. Ręka w górę, kto nigdy nie próbował. Owszem, tu i ówdzie dało się słyszeć głosy, że od tego dostaje się nowotwora, albo że siusiak odpadnie albo inne jeszcze rewelacje. Robimy to wszyscy (no, prawie wszyscy, bo część jednak odpadnięcia siusiaka się wystraszyła) w przerwach między jednym seksem a drugim. Nie ma o czym gadać.

Że ksiądz. Ok, przedstawiciele duchowieństwa robią czasem wrażenie, że spadli z Marsa. Odłóżmy jednak na bok ich głębokie przekonanie (albo kolejną manipulację) o pośrednictwie pomiędzy maluczkimi i Bogiem. Są ludźmi (naprawdę) i mają ludzkie potrzeby.

W miejscu publicznym. No tak, tu można się przyczepić. Chyba nie chciałabym zobaczyć gościa nerwowo szarpiącego członka. Nerwowo, bo szybko, w końcu on pewnie też jest zły, że dopadło go w pociągu :) Jestem głęboko empatyczna i żal byłoby mi nieszczęśnika. Poza tym tak na chłodno i bez uprzedzenia, masturbacja obcego faceta nie ma w sobie dla obserwatora nic z seksualnych doznań. We mnie budzi odrazę.

A teraz dla mnie sprawa kluczowa. Skoro jedyna niestosowność z utrwalonego czyimś telefonem aktu samogwałtu to miejsce jego dokonania, to czy nie byłoby dla nas wszystkich zdrowiej, gdyby całe pieprzenie o celibacie, oddaniu Bogu i ograniczeniu zmysłów do służenia Panu uznać za chwilową pomroczność jasną i wrócić do naturalnej natury albo ludzkiego humanitaryzmu? Księża łżą jak bure suki, że nie współżyją, nie mają kochanek ani kochanków i w ogóle w miejscu, gdzie kończy się tułów i zaczynają nogi mają wieszak na odzież. Ba, gdyby ograniczyli się tylko do wieszania na nim swojej sutanny. Ale oni w tym łgarstwie domagają się, abyśmy i my wszyscy wyrzekli się radości uprawiania seksu i ograniczyli go do ruchów posuwistych zwieńczonych zachwytem nad brzuchem ciężarnym (żeby nawiązać do ujawnionego ostatnio klasyka gatunku). 

Ale, jak świat światem, popyt napędza podaż. Nie byłoby więc udawania, gdyby część owieczek nie wywracała oczami w niemym zachwycie nad czystością cielesną swoich pasterzy. Oczywiście w określonych okolicznościach Gdy jednak te ustaną, zachwyt nad nieskalanymi ciałami księżulków nieco blednie, a owieczki wracają do własnej codzienności okraszonej masturbacją i seksem, nie zawsze pobłogosławionym sakramentem małżeństwa.

Cierpimy zaś najbardziej my, normalni ludzie, dla których ludzkie jest to, co ludzkie i nie uznajemy gwałtu na naturze w imię ani niższych ani wyższych celów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kler - byłam i ja

Po miesiącu od premiery, ale w końcu poszłam wczoraj do kina. I powiem jedno: jak na ekrany wchodzi głośny, a tym bardziej kontrowersyjny film, najlepiej iść do kina zaraz po premierze, zanim rozleją się po internecie opinie, recenzje, zachwyty albo krytyka. Żeby nie obciążać się oczekiwaniami. Ale już, stało się. Zacznę od tego, co jest najważniejsze: ja naprawdę bardzo lubię filmy Smarzowskiego. Bo nie dodałam na początku, że "Kler" właśnie on wyreżyserował. :) Warstwa treściowa. Nie dowiedziałam się z filmu nic, czego bym nie wiedziała. Jasne, że to nie był dokument, ale jednak dotykał zagadnień do niedawna pozostających w sferze tabu. I chociaż miałam świadomość, jak bardzo daleko od duchowości pozostaje stan zwanych duchownym, to jednak mimo wszystko oglądanie gościa w sutannie robiącego twarde, niemal mafijne interesy, chlającego wódę czy bluźniącego, to jednak robi wrażenie. Nie wspominając o uprawianiu seksu z kobietą. Bo ten perwersyjny, zwyrodniały, z chłopcam

Jakub Żulczyk, Informacja zwrotna.

Powieść z trójką bohaterów, z których żaden nie jest głównym, ale wszyscy troje to mordercy: depresja, choroba alkoholowa, mafia reprywatyzacyjna w Warszawie. Czyta się jak zwykle Żulczyka: szybko, z zainteresowaniem i z żalem, że to już koniec. Tym razem jest wyjątkowo o tyle, że autor zostawia trwały zapis o tym, że popełniano przestępstwa, że niszczono ludzi i że ten proceder ciągle jest bezkarny, bo wszyscy, którzy mogliby go rozliczyć, czerpią z niego korzyści, ergo siedzą w nim po uszy. Zapisane=zapamiętane. Jest szansa, że kiedyś ktoś sobie przypomni, ktoś inny zbada, a ktoś inny osądzi. Wygląda, jakby wątek o leczeniu choroby alkoholowej miał charakter autobiograficzny. Jeśli tak, szacunek dla Żulczyka, że dał radę i że o tym napisał.