Przejdź do głównej zawartości

Stanisław Dygat, Podróż.

W okresie międzyświątecznym zajrzałam do księgarni PIW, bo szukałam pewnej konkretnej książki, dawno wydanej i od dawna nie wznawianej. Tej, której szukałam, tam nie znalazłam, ale...hmm... przejrzałam, co tam mają aktualnie. I znalazłam. Dzisiaj to już niemal wynalazek, wspomnienie, albo raczej literacki zapis socrealistycznego koszmaru. Nie, nie jest to powieść politycznie zaangażowana, chociaż w posłowiu znalazłam wskazówki, co w powieści jest odniesieniem do mrocznego "polskiego komunizmu". Moim zdaniem to poszukiwanie na siłę. Może S. Dygat i był pisarzem zaangażowanym (nie wiem, bo to pierwsza książka tego autora przeczytana przeze mnie), ale na pewno nie w Podróży. Ta powieść to spisana przez Autora opowieść o własnym życiu przygodnie napotkanego we włoskim pociągu Polaka. Lata sześćdziesiąte (albo pięćdziesiąte, już nie pamiętam), życiorys typowy, przerwany wojną, potem zszarzały jak cała rzeczywistość powojennej Polski. Czyta się fajnie i zainteresowaniem, ale - o ile nie nastąpią jakieś inne okoliczności (a mogą, bo ostatnio dużo czytam o tzw. elitach artystycznych socrealizmu w Polsce i na emigracji, niewykluczone zatem, że gdzieś przeczytam o St. Dygacie coś, co skłoni mnie do sięgnięcia po inne jego powieści) - raczej bez kontynuacji. W Podróży zwrócił moją uwagę język. Niby poprawna polszczyzna, niby język literacki, a tak kompletnie inny od języka, którym teraz się posługujemy. Nie mam tu na myśli już żadnych politycznych odniesień, odwołuję się tylko do ewolucji mowy polskiej. To w sumie tylko pół wieku, a słownictwo, stylistyka jakby z innej zupełnie epoki. Niewiarygodne, jak szybko żywy język ewoluuje, jak się zmienia, jak często pojęcia przesuwają się w swoim znaczeniu. To ten sam język, który odnajdujemy w filmach z lat 50. i 60. Inny, zaskakujuąco archaiczny. Nie powinnam się dziwić, skoro z filmów już znam te różnice. A jednak byłam zaskoczona, że i literatura tak bardzo różni się od języka współczesnego. Polecam do przeczytania trochę na tej samej zasadzie, co i Mickiewicza trzeba przeczytać i Sienkiewicza (tego ostatniego ja przeczytałam kilka stron, po każdej zasypiając), wartka akcja (chociaż, moim zdaniem, epizod z Capri na siłę wydłużony i nudnawy).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przez niemal trzydzieści lat żyłam w wolnym kraju. Moja ojczyzna powolutku, małymi kroczkami, wyrywała się z zapyziałego bolszewizmu. Bywało różnie, nie zawsze tak, jakbym chciała, ale to zawsze była wartość dodana. Niepodległa Polska.  Pamiętam, jak po wyborach w 2007 roku rozmawiałam z Piotrem i po policzkach płynęły mi łzy, że mam wreszcie swojego premiera i że teraz będzie już tylko lepiej. Naiwnie myślałam, że już nic złego nie może nam się przytrafić. Jesteśmy w Unii Europejskiej, a to przecież najlepszy dowód, że wróciliśmy do Europy. Już można było wszystko, nawet jeśli nie na wszystko miało się ochotę. To przecież kwintesencja wolności. Wybór. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bezpieczna się wtedy czułam. Bo co może przytrafić się w państwie, w którym pierwszym bogiem jest prawo?  Nie było mi wtedy lekko. Moja firma była w powijakach i nic nie było jeszcze pewnego. Wygrzebywałam się z kłopotów zafundowanych nie przeze mnie, ale przyzwolonych przez moją naiwność....
Mówimy po polsku. Mówimy po polsku? Nie zawsze. Przy okazji Święta Konstytucji bardzo boleśnie przypomina się problem Polaków z prawidłowym oznaczaniem dat. 3 Maj, Vivat 3 Maj. Bez cudzysłowu. Z ptaszkami po bokach, zgoda. W innym miejscu w sieci nawet przerzuciłam się nawet kilkoma postami na temat cytatu "Vivat Maj, Trzeci Maj". Ja twierdzę, że skoro cytat, powinien być w cudzysłowie, bo inaczej jest błędem. Mój rozmówca uważa, że nie.  A ja się uparłam, że to "trzeci maj" nie jest żadnym licentia poetica, tylko w poprawnej polszczyźnie metrum by się nie zgodziło. Ok, w pieśni niech sobie będzie, ale jeśli przytaczamy, to tylko w cudzysłowie.  Zresztą nie czepiajmy się tego przypadku, w końcu kontrowersyjnego. Mamy pod dostatkiem innych. Swego czasu Prezydent Lech Wałęsa przyczynił się do kariery innego koszmarka, "na dzień dzisiejszy". A autorytety, ludzie naukowo utytułowani, dziennikarze i zwykli ludzie jak jeden mąż zaczęli posługiwać się ...