Niemal ekshibicjonistyczna opowieść Revy, Żydówki, o tym, jak szła przez większą część swojego życia zatrzymując się na każdym rozwidleniu, jak skręcała w drogę, żeby za chwilę z niej zawrócić i skręcić w inną. O tym, jak z jednej skrajności wpadała w drugą. Zderzała się z najpierw z jedną ścianą, a odbicie od niej było tak silne, że zatrzymywała się dopiero na drugiej. To wszystko po to, żeby, pochodząc z zaangażowanej religijnie rodziny, pogodzić temperament z surowością judaizmu, pragnienia z tym, co wtłaczano jej do głowy jako dozwolone i niedozwolone. Dla mnie, wolnej od potrzeby praktyk religinych, to było dosyć rozpaczliwe (i niestety niewolne od konsekwencji) poszukiwanie człowieka sposobu na własne życie, pozwalającego niezrywać wszystkich nici i nie zwariować. Bohaterkę - narratorkę się momentami lubi, momentami współczuje się jej otoczeniu i wręcz nienawidzi. Ja jednak w końcu stanęłam po jej stronie. Ta swoista spowiedź (bo stopień szczerości bliższy jest raczej spowied
Takie sobie rozważania, filozofowanie na własny użytek, fabrykowanie myśli.