Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2018
Ciężkie czasy dziennikarstwa. Polscy dziennikarze osiągnęli wielki sukces: przestałam oglądać stacje informacyjne, a serwisy omijam szerokim łukiem. Nie, nie przestałam się interesować tym, co dzieje się w kraju. Przestałam narażać się na traumę oglądania żenujących spektakli.  Od dziennikarzy oczekuję profesjonalizmu. Taka fanaberia. Każdy z nas ma jakieś swoje dziwactwa. Włączałam TV, audycja, której gospodarzem jest uznana gwiazda dziennikarstwa, prawdziwa Żyleta. Nie wiem, kiedy i dlaczego za Żyletę została uznana, bo nawet jeśli i ja tak uważałam, to musiało być dawno. Teraz Żyleta stępiona mocno. Zdarza się każdemu. Z wiekiem człowiek łagodnieje. Ale dlaczego Żyleta owa nie nadrabia utraconej błyskotliwości przygotowaniem? Na przykład warto byłoby, żeby zapraszając gościa do rozmowy na temat "jak można niepełnosprawnym tak mało dawać", wiedziała dokładnie, ile niepełnosprawni dostają i z jakiego tytułu. Żyleta nie wie, pływa w rozmowie, myli świadczenia. Zapr
Świst powietrza. To myśli przelatujące przez moją głowę. Jakieś pijane, nieswoje, nierzeczywiste. Nie prosiłam, żeby przyszły. Męczą wespół z niewyobrażalnym ciężarem odczuwanym gdzieś w okolicy żołądka. Zatrzymałam się w pół drogi. Nie, nie ja się zatrzymałam. Trafiłam na blokadę i nie mogę pójść dalej. Stromy stok, na oko nie do pokonania. Niosą dobre myśli, lekkość uczuć. Nie czuję stromizny, wysokość, coraz większa odległość od ziemi, znikła. I nagle... ani kroku dalej. Stop. Jeszcze w tyle głowy nadzieja, że to tylko krótki przystanek, chwila na zebranie sił. Nie. Stop stanowcze i nieodwołalne. To pytanie musiało się pojawić i dziwi tylko, że tak późno. Dlaczego ominęłam tyle gór, a na tę jedną postanowiłam wejść? Skąd pomysł, że ta jedna mnie przyjmie, poprowadzi i użyczy swojego szczytu? Kończy się weekend. Jutro nowy tydzień. To dobrze, że po zejściu z góry od razu można zanurzyć się w stare życie.
Nie zgadzam się. Dopiero od 6 dni mam nowego bloga i się zaczyna. Nie zgadzam się. Dużo tego w moim życiu. Ale tym razem ważne. Nie zgadzam się, żeby mnie wykluczano poza nawias ludzi myślących tylko dlatego, że jestem wierząca. Nie zgadzam się na deprecjonowanie mojej wiary w Boga tylko dlatego, że ateista/agnostyk nie są w stanie zrozumieć.  Wolność, liberalizm. przywiązanie do państwa prawa postrzegam jako oddawanie prawa wszystkim do własnego światopoglądu, przekonań, wizji świata. Jeśli ktoś nie jest w stanie zaakceptować mojej wiary, robi dokładnie to, co pisdzielce, tylko nieco subtelniej i w drugą stronę. Nie krytykuję ateizmu i agnostycyzmu, bo uważam, że nie mam do tego prawa. Nie jestem w stanie zrozumieć, powstrzymuję się od oceny. Dla mnie oczywiste. Domagam się tego samego dla mnie.  Chyba, że wiarę w Boga myli się z wiarą w czarnych. Ale wtedy to nie ja mam problem ze zrozumieniem. To tyle.
Mówimy po polsku. Mówimy po polsku? Nie zawsze. Przy okazji Święta Konstytucji bardzo boleśnie przypomina się problem Polaków z prawidłowym oznaczaniem dat. 3 Maj, Vivat 3 Maj. Bez cudzysłowu. Z ptaszkami po bokach, zgoda. W innym miejscu w sieci nawet przerzuciłam się nawet kilkoma postami na temat cytatu "Vivat Maj, Trzeci Maj". Ja twierdzę, że skoro cytat, powinien być w cudzysłowie, bo inaczej jest błędem. Mój rozmówca uważa, że nie.  A ja się uparłam, że to "trzeci maj" nie jest żadnym licentia poetica, tylko w poprawnej polszczyźnie metrum by się nie zgodziło. Ok, w pieśni niech sobie będzie, ale jeśli przytaczamy, to tylko w cudzysłowie.  Zresztą nie czepiajmy się tego przypadku, w końcu kontrowersyjnego. Mamy pod dostatkiem innych. Swego czasu Prezydent Lech Wałęsa przyczynił się do kariery innego koszmarka, "na dzień dzisiejszy". A autorytety, ludzie naukowo utytułowani, dziennikarze i zwykli ludzie jak jeden mąż zaczęli posługiwać się
Przez niemal trzydzieści lat żyłam w wolnym kraju. Moja ojczyzna powolutku, małymi kroczkami, wyrywała się z zapyziałego bolszewizmu. Bywało różnie, nie zawsze tak, jakbym chciała, ale to zawsze była wartość dodana. Niepodległa Polska.  Pamiętam, jak po wyborach w 2007 roku rozmawiałam z Piotrem i po policzkach płynęły mi łzy, że mam wreszcie swojego premiera i że teraz będzie już tylko lepiej. Naiwnie myślałam, że już nic złego nie może nam się przytrafić. Jesteśmy w Unii Europejskiej, a to przecież najlepszy dowód, że wróciliśmy do Europy. Już można było wszystko, nawet jeśli nie na wszystko miało się ochotę. To przecież kwintesencja wolności. Wybór. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bezpieczna się wtedy czułam. Bo co może przytrafić się w państwie, w którym pierwszym bogiem jest prawo?  Nie było mi wtedy lekko. Moja firma była w powijakach i nic nie było jeszcze pewnego. Wygrzebywałam się z kłopotów zafundowanych nie przeze mnie, ale przyzwolonych przez moją naiwność. Było pra